Myśli nie moje

"Zamknij oczy, ale nie umieraj. Masz prawo do płaczu.
A potem wstań i walcz o następny dzień."
/Anna Kamieńska/

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

dzieńnik pokładowy 1

Pisałam w poprzednim poście o "przypadku". Blog założył się w zasadzie sam więc pomyślałam, że może jednak powinien zacząć żyć swoim życiem... trzeba ten przypadek jakoś wykorzystać. Postanowiłam więc spisać moje wspomnienia i przemyślenia z podróży wakacyjnej.

DZIEŃ WYLOTU
W tym roku wybór padł na Objazdówkę po Izraelu + wypoczynek w Egipcie.

Lecimy z Pyrzowic o godzinie 22:00, to mój pierwszy lot więc stresik jak nie wiem. Odebranie biletów w biurze, nadanie bagażu, odprawa, szybkie zakupy w strefie bezcłowym i już nas wołają do samolotu.

Siadamy na swoich miejscach, samolot linii LOTUS - egipskie. Nikt z obsługi nie mówi po polsku. (po raz pierwszy w czasie tego wyjazdu pluje sobie w twarz że mam tak marrrrrny angielski). Siedzę obok pary, dziewczyna denerwuje się 3 razy bardziej niż ja. Trzeba trzymać formę. Kołujemy. Zwiększamy prędkość aż wreszcie unosimy się w powietrze. Osobliwe uczucie ale jest OK. Oklaski dla pilota. Siedzę zaraz przy przejściu więc widoki marne. Czuję się jak w pociągu. Trochę szumi, trochę kołyszę. Zamykam oczy i śpię, z przerwami.

O! zapala się światełko "zapnij pasy". Samolot opada coraz bardziej aż wreszcie koła stykają się z ziemią. Wylądowaliśmy, znowu oklaski. Pilot wita nas na egipskiej ziemi. Wsiadamy do autobusu i podjeżdżamy pod terminal... Swoją drogą trochę mnie bawią te autobusy na lotnisku. Wsiadanie i wysiadanie trwa dłużej niż przejazd. Chyba się boją żeby towarzystwo nie rozpierzchło się po płycie lotniska, w końcu czemu nie pooglądać innych samolotów... Ale do rzeczy. Wchodzimy na lotnisko. Uderza nas powiew ciepłego powietrza. Zgodnie z informacją pana w biurze podróży na lotnisku ma czekać na nas polski przedstawiciel Triady. "Na pewno go państwo od razu zauważą będzie z jakąś tabliczką z logo Triady itd" Nikogo z żadną tabliczką nie ma. Jest za to kolo ,który stoi w tłumie i krzyczy "Triada". Idziemy. Dostajemy karteczki z informacją napisaną, jak miło, w naszym rodzimym języku. Informacja oznajmia, iż osoby udające się w pierwszym tygodniu na objazd po Izraelu (czyli my) nie wykupują wiz. JEDEN PROBLEM Z GŁOWY.

Następny etap wtajemniczenia to wypisanie różowych karteczek. Pierwsze rubryczki dotyczą moich danych więc jest luuuz, następne pisane są ichniejszymi robaczkami. Udaję, że ich tam nie widzę i pomijam. Idziemy do kolejki. W połowie kolejki stoi na biało ubrany Egipcjanin, chce od nas białe karteczki, mamy tylko różowe więc wracamy się wypisać białe (swoją drogą bardzo podobne). Oddajemy mu białe karteczki a jemu się nie podoba, że nie mamy wpisanego adresu pobytu. Językiem polsko-angielsko-migowym tłumaczymy, że we don't now because mamy objazd, Izrael. Na słowo Izrael załapał o co chodzi. Zabiera karteczki i puszcza dalej. Kolejno podchodzimy do okienka, oddajemy paszporty i różowe karteczki, w zamian wbijają nam pieczątkę, możemy iść dalej. Jeszcze jakieś "chłopaki" stoją i chcę ode mnie paszport. Z promiennym uśmiechem mówią mi "dzień dobry", odpowiadam, na co słyszę "Jak się masz?" z racji szoku uśmiecham się równie promiennie i zmierzam do taśmy z bagażami. Pojawia się światełko w tunelu stoi kolo z teczką Triady. Egipcjanin. Nie mówi po polsku. Pokazuje gdzie mamy iść. Wychodzimy z lotniska i wreszcie jest wyczekiwany przedstawiciel biura podróży mówiący po polsku BA nawet Polak a dokładniej Polka. Pani Ania tłumaczy do jakiego autobusu mamy się udać. Mijamy pierwsze palmy, trochę niedorobione... Jest trzecia albo już nawet czwarta w nocy czasu egipskiego. CIEPŁO. Trzeba się będzie przyzwyczaić w końcu czeka nas to przez najbliższe dwa tygodnie.

Pierwsze zderzenie z tamtejszą rzeczywistością. Nadgorliwy tambylec wrzuca torby do luku, "ONE DOLAR" od każdego. Kiedy widzę, że torba na pewno jest w luku wsiadam do autobusu.

Pani Ania nas wita. Tłumaczy, że nad głowami na pułkach czeka na nas prowiant. Kolejny kolo chodzi i ściąga te kartony podając podróżnym. Za chwile będzie chciał ONE DOLAR... ale nie... jednak kulturka... niczego nie chce.


Zostajemy poinformowani o której wyjeżdżamy do Izraela. Są trzy grupy. My jedziemy z przewodnikiem o imieniu Tomek o 10:45. Facet - fajnie. Jakoś tak wolę przewodników płci męskiej.


W autobusie gasną światła. Jemy co nieco z przygotowanych pakietów a potem śpimy, z różną częstotliwością.

4 komentarze:

  1. hehehe dobrze, że chcieli tylko "one dollar", bo zawsze mogli sobie zażyczyć kozę albo snopek siana;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację zawsze to jakieś pocieszenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. swoją drogą ciekawe jakbyś podróżowała z taką ilością kóz;P

    OdpowiedzUsuń